DŁUGIE DOMY – PLATFORMY POROZUMIENIA I PRZYJAŹNI

 In NEWS, W PODRÓŻY

Jest takie miejsce na ziemi, w Malezji, na wyspie Borneo największej wyspie Archipelagu Malajskiego i Azji, trzeciej pod względem wielkości na świecie po Grenlandii i Nowej Gwinei. W świecie, gdzie zielona, jadowita dżungla spowija niedostępne pagórkowate tereny. Na nich domy na długich platformach-kory-tarzach, w których mieszka ze 40 rodzin. Byłem tam z kameralną grupą moich podróżujących z nami od lat podopiecznych. Gościli nas tam najskromniejsi ludzie, jakich wielu w świecie. Uczyłem się od nich, jak żyć.

 

To będzie ważny wycinek z moich podróży. Bo to, że one kształcą, jest powszechnie uznane. Ale przywieźć  z wyprawy łzy wzruszenia i podziwu dla ludzkiej biedy, solidarności i tolerancji dla różnorodności, to uczucie rzadkie, zwłaszcza gdy się wraca z beztroskich wakacji. A było to tak… Usiadłem na podłodze z kobietą muzułmanką, żoną byłego buddysty, co to musiał zmienić wiarę, by pobrać się ze swą oblubienicą. Była miastowa, z dobrego domu, w którym ojciec miał 4 żony, znaczy, że majętny. Rozmawialiśmy we dwoje do późnego zmierzchu o szczęściu, powinności i miłości. Ma niespełna 30 lat, ale jej mądrość i spokój  liczył chyba ze 100. 

 

Drewniane tarasy
Mniejszości etniczne, które do dziś w dużym stopniu kultywują tradycję i rolniczy, osiadły, codzienny tryb życia są obiektem zwiedzania turystów z całego świata. Z jednej strony odseparowani od cywilizacji, z drugiej posiadacze telefonów komórkowych i odbiorników TV. W długich domach
(tzw. Long Houses), zbudowanych z drewna, kartonów, blachy falistej i czego tam jeszcze  izba po izbie, zamieszkuje kilkadziesiąt rodzin. Na każdą rodzinę przypada pokój oddzielony, jeden od drugiego, cienką ścianą z drewna lub tektury. Słychać przez nią wszystko, co dzieje się u sąsiada.W izbie jest cześć kuchenna, regał na TV, „aneks kuchenny”, a wszystko to na kawałku podłogi, która służy za stół, łóżko i ciąg komunikacyjny w jednym. Niejako z tyłu każdej izby tego “pociągu z wagonikami mieszkalnymi” jest część sanitarna, z której turyści nie korzystają. Mają swoją, wybudowaną za pieniądze z datków rządowych. I dobrze, bo ciężko byłoby w nich załatwiać swoje potrzeby wszystkimtym „nam” z pachnącej cywilizacji.
Żeby dostać się do takiej osady trzeba przejechać kilkadziesiąt kilometrów z miejscowości Kuching, przesiąść się na łodzie i płynąć nimi w górę rzeki ok. 2 godzin.Wita nas plemię Iban. To potomkowie Dayaków zamieszkujących wyspę  Borneo, znanych dawniej jako “łowcy głów”. Praktykowali oni zdobywanie jako trofeum wojenne głów zabitych wrogów. Zazwyczaj przypisywali czaszkom szczególne właściwości magiczne, więc czaszek jest tu dużo. Członkowie plemienia Iban to rolnicy uprawiający pieprz, herbatę i hodujący zwierzęta domowe. Żyją skromnie i pracowicie. Cały dzień – od świtu, do zmierzchu – spędzają na roli. Niezwykłość takich siedlisk zaklęta jest w wielokulturowości. Rodzina muzułmańska mieszka obok hinduskiej, a ta sąsiaduje z buddystami. Ci z kolei z katolikami. Mieszkają w pełnej zgodzie, ściana w ścianę. Tak blisko, że żyjąc pod dyktando innej religii wręcz “ocierają” się o siebie, a są przy tym przyjaciółmi.

 

Koszyki z darami
Gdy wioskę odwiedzają turyści dzieje się istny kocioł. Jakieś poruszenie, zamieszanie wkracza w świat tych prostych, biednych ludzi. Wiadomo, że będzie wspólna kolacja, więc kobiety w pośpiechu kąpią się, myją włosy, krzątają się, by jak najpiękniej przygotować siebie i dzieci do przyjęcia gości. W tym czasie mężczyźni, zaraz po powrocie z pola, zabawiają przybyszy częstując drobnymi zakąskami i bimbrem ryżowym. Są ciekawi tych, którzy wkroczyli w ich hermetyczny świat. Chętnie pytają o kraj, religię, zwyczaje.
I oto nadchodzi kulminacyjny punkt wieczoru. Panie pięknie umalowane i ubrane w tradycyjne suknie, przyozdobione piórami na głowie prezentują pokaz tańców regionalnych. W podzięce turyści zobowiązani są przywieść podarki. Są to papierosy, słodycze, przysmaki, zabawki dla dzieci. Na samym środku wspólnego dla wszystkich, ogromnego korytarza zostawia się te wszystkie przedmioty. Tą całą sytuacje spokojnie obserwuje wódz wioski. Grupa kilkunastu mieszkańców dzieli sprawiedliwe wszystkie dary na 40 małych kupek. A każda z nich zostanie włożona przez kobiety do ręcznie utkanych kolorowych koszyczków. Podział darów odbywa się w namaszczeniu. Nie ma przepychania, pożądania, zawstydzenia. Jest swojego rodzaju cierpliwe oczekiwanie obdarowywanych. W całym tym niezwykłym zdarzeniu króluje spokój i duma. W oczekiwaniu na zakończenie celebry pozostali rozmawiają, pozują do zdjęć. Po podziale i odniesieniu podarków do mieszkań rozpoczynają się tańce, jest kolacja, wszyscy bawią się, gaworzą, a później idą spać.

 

Zgoda na miłość
Nasza grupa gościła w jednym z takich mieszkań. Opiekowała się nami muzułmańska rodzina. Ona młodziutka, wykształcona, poznała swego męża w mieście. Wiadomo, wyjechał ze wsi w poszukiwaniu pracy. Pewnego dnia rodzice chłopaka poprosili go by wrócił do domu – Long House, bo choroby pozbawiły ich dalszej możliwości prowadzenia plantacji pieprzu. Położona jest ona na rozległych, zdradliwych terenach tropikalnej dżungli. Z każdej strony zagrażają gady, insekty, jadowite pająki. A wszystko uprawia się ręcznie.
Pieprz rośnie na gliniastym, śliskim podłożu. Praca jest więc ciężka i wymaga dużej cierpliwości. Przyjechali więc na wieś – ona i on. Ze względu na szkoły dwójka ich dzieci i dziadkowie (z uwagi nabliskość szpitala, którego opieki potrzebują) zamieszkali w mieście, 4 godziny drogi od wsi. To dla nich daleko. Widują się jedynie kilka razy do roku. Ona śle swoim rodzicom zdjęcia. Jest opalona. Ubolewają, że taka brązowa, znaczy, że ze wsi. Była już północ, uczta dobiegła końca, a ja siedząc na przyzbie miałem pierwszy raz możliwość porozmawiania z muzułmanką sam na sam. Mówiła mi czym jest miłość, przyjaźń, poświęcenie i szczęście w życiu. Płakałem słysząc, z jakim spokojem, godnością i tolerancją opowiadała o trybie życia gromadki ludzi z ich długiego domu. Dawno nie widziałem takiej biedy, która tak pięknie umie się dzielić tym, co ma. A ma tak niewiele. W ciągu dnia gdy moja rozmówczyni tak zwyczajnie mówiła o zmianie dobrobytu na ciężką wiejską dolę. Słyszałem jak inna kobieta wołała do drugiej zza ściany:– Umyjesz mi dzisiaj naczynia? 
– Nie mam ochoty, ale jutro ci umyję. Położono nas na podłodze, na materacach, zaopatrzono w moskitiery. Zadbano w ten sposób o nasz wyższy komfort. Rano poczęstowano śniadaniem, które najpierw należało do gości. Gospodarze zjedli to, co zostało.
Doświadczyłem tam prawdy o tym, że gdy ludziom trudno i niewiele mają, to łatwiej się im jednoczyć. Zrozumiałem, że bogactwo, nadmiar, dobrobyt – rodzą kłótnie, zazdrość i rozczarowanie. Czułem,że trzeba naszych ludzi tam zawieźć. Nie wiedziałem, co nas spotka. Bałem się, czy wszyscy będą gotowi dostrzec to, co nam ukazano. To była ważna lekcja pokory dla tego co mamy i co możemy stracić. Lekcja tolerancji i przyjaźni. Ja tam jeszcze wrócę i chętnie pomieszkam z nimi dłużej. 

Arkadiusz Nowak

 

certyfikowany organizator i opiekun podróży

NAPISZ KOMENTARZ

Skontaktuj się z nami

We're not around right now. But you can send us an email and we'll get back to you, asap.

Start typing and press Enter to search