DŁUGIE DOMY – PLATFORMY POROZUMIENIA I PRZYJAŹNI
Jest takie miejsce na ziemi, w Malezji, na wyspie Borneo największej wyspie Archipelagu Malajskiego i Azji, trzeciej pod względem wielkości na świecie po Grenlandii i Nowej Gwinei. W świecie, gdzie zielona, jadowita dżungla spowija niedostępne pagórkowate tereny. Na nich domy na długich platformach-kory-tarzach, w których mieszka ze 40 rodzin. Byłem tam z kameralną grupą moich podróżujących z nami od lat podopiecznych. Gościli nas tam najskromniejsi ludzie, jakich wielu w świecie. Uczyłem się od nich, jak żyć.
Żeby dostać się do takiej osady trzeba przejechać kilkadziesiąt kilometrów z miejscowości Kuching, przesiąść się na łodzie i płynąć nimi w górę rzeki ok. 2 godzin.Wita nas plemię Iban. To potomkowie Dayaków zamieszkujących wyspę Borneo, znanych dawniej jako “łowcy głów”. Praktykowali oni zdobywanie jako trofeum wojenne głów zabitych wrogów. Zazwyczaj przypisywali czaszkom szczególne właściwości magiczne, więc czaszek jest tu dużo. Członkowie plemienia Iban to rolnicy uprawiający pieprz, herbatę i hodujący zwierzęta domowe. Żyją skromnie i pracowicie. Cały dzień – od świtu, do zmierzchu – spędzają na roli. Niezwykłość takich siedlisk zaklęta jest w wielokulturowości. Rodzina muzułmańska mieszka obok hinduskiej, a ta sąsiaduje z buddystami. Ci z kolei z katolikami. Mieszkają w pełnej zgodzie, ściana w ścianę. Tak blisko, że żyjąc pod dyktando innej religii wręcz “ocierają” się o siebie, a są przy tym przyjaciółmi.
I oto nadchodzi kulminacyjny punkt wieczoru. Panie pięknie umalowane i ubrane w tradycyjne suknie, przyozdobione piórami na głowie prezentują pokaz tańców regionalnych. W podzięce turyści zobowiązani są przywieść podarki. Są to papierosy, słodycze, przysmaki, zabawki dla dzieci. Na samym środku wspólnego dla wszystkich, ogromnego korytarza zostawia się te wszystkie przedmioty. Tą całą sytuacje spokojnie obserwuje wódz wioski. Grupa kilkunastu mieszkańców dzieli sprawiedliwe wszystkie dary na 40 małych kupek. A każda z nich zostanie włożona przez kobiety do ręcznie utkanych kolorowych koszyczków. Podział darów odbywa się w namaszczeniu. Nie ma przepychania, pożądania, zawstydzenia. Jest swojego rodzaju cierpliwe oczekiwanie obdarowywanych. W całym tym niezwykłym zdarzeniu króluje spokój i duma. W oczekiwaniu na zakończenie celebry pozostali rozmawiają, pozują do zdjęć. Po podziale i odniesieniu podarków do mieszkań rozpoczynają się tańce, jest kolacja, wszyscy bawią się, gaworzą, a później idą spać.
Nasza grupa gościła w jednym z takich mieszkań. Opiekowała się nami muzułmańska rodzina. Ona młodziutka, wykształcona, poznała swego męża w mieście. Wiadomo, wyjechał ze wsi w poszukiwaniu pracy. Pewnego dnia rodzice chłopaka poprosili go by wrócił do domu – Long House, bo choroby pozbawiły ich dalszej możliwości prowadzenia plantacji pieprzu. Położona jest ona na rozległych, zdradliwych terenach tropikalnej dżungli. Z każdej strony zagrażają gady, insekty, jadowite pająki. A wszystko uprawia się ręcznie.
Doświadczyłem tam prawdy o tym, że gdy ludziom trudno i niewiele mają, to łatwiej się im jednoczyć. Zrozumiałem, że bogactwo, nadmiar, dobrobyt – rodzą kłótnie, zazdrość i rozczarowanie. Czułem,że trzeba naszych ludzi tam zawieźć. Nie wiedziałem, co nas spotka. Bałem się, czy wszyscy będą gotowi dostrzec to, co nam ukazano. To była ważna lekcja pokory dla tego co mamy i co możemy stracić. Lekcja tolerancji i przyjaźni. Ja tam jeszcze wrócę i chętnie pomieszkam z nimi dłużej.
Arkadiusz Nowak
certyfikowany organizator i opiekun podróży